Zrywka drewna w górach polskich a woda. Część trzecia.
Moje poprzednie teksty Zrywka drewna w lesie a woda. Część pierwsza. i Zrywka drewna w górach norweskich. Część druga. opisywały Skandynawię, Szwecję i Norwegię.
Tamtejsze warunki pracy uwidoczniły wyraźnie polsko-skandynawskie różnice w podejściu do podobnego tematu.
Weźmy choćby słowo zrywka powszechnie używane, również przeze mnie. Czysto językowo zrywka drewna jest jego zerwaniem z lasu na skład, co oznacza ściągnięcie albo wywleczenie sztuki drewna lub kilku, z lasu. W warunkach polskich koniem, traktorem lub skidderem.
Szwedzkie słowo odpowiadające polskiemu zrywka, słowo lunning, wyszło tutaj z użycia razem z zakończeniem używania skidderow w tutejszych lasach i przejściem od amerykańsko-kanadyjskiej metody wyciągania całych ściętych drzew z lasu na składy, aby tam je wyrabiać (metoda popularna w latach 1960-1970) do metody organizacji prac w oparciu o sortymentację surowca w lesie co wiązało się z rozwojem techniki prowadzącej do dzisiejszych harwesterów i forwarderów (od lat 1970-1980 do czasów dzisiejszych).
Innymi słowy opisując skandynawskie metody zrywki drewna i podając zdjęciowe przykłady powinienem mówić o wywozie drewna z lasu a nie o jego zrywce. Zrywka w lasach szwedzkich zakończyła się w latach 1970 a rozpoczął się wywóz surowca o wymiarach odpowiadających polskim kłodom.
Wywóz już wtedy specjalnymi ciągnikami leśnymi i na przyczepach.
Łatwo przychodzi znaleźć szwedzkie czy norweskie przykłady filmowe na wywóz drewna z lasu, przykłady typu pokazanych już przeze mnie.
Trudniej natomiast o polskie, pokazujące ścinkę i wywóz zgodnie ze stylem naukowców ze Skogforsk. W zasadzie ich brakuje ale pewnego rodzaju przykładem może być serial Lasów Państwowych pod nazwą Oblicza lasu i o tytule odcinka „Obal i wlecz. Zimowa zrywka drewna.”
Tytuł potwierdza moje wcześniejsze językowe rozważania – zrywka to wleczenie, z zastrzeżeniem miłej Pani narrator że zrywka zimowa.
My jednak, wierni oglądacze różnych stron leśnych na Facebook, wiemy dobrze że wleczenie drewna w lesie przez ciągniki nie jest tylko zimową specjalnością Lasów Państwowych, a całkiem letnio-jesienną co pokazuje znana strona Inicjatywa Dzikie Karpaty w https://www.facebook.com/2092229667693382/posts/2460221957560816/, różniąca się mocno treścią od podobnej ale autorstwa miejscowego nadleśnictwa https://www.facebook.com/1981761212072936/posts/2328343990747988/
Inicjatywa Dzikie Karpaty ma prawdopodobnie niespecjalne zaufanie do zapewnień Nadleśnictwa Stuposiany jak i wyjaśnień Oblicza lasu sugerującym nam że zimą można bez obaw wlec ścięte drzewa przez las.
I słusznie bo operator filmu Zrywka drewna Bieszczady #7,https://youtu.be/KC1JiA6cdGY najwidoczniej nie wykazujący podobnych obaw pokazuje nam zrywkę zimową zupełnie nie przejmując się szlakiem zrywkowym i powracając stylem jazdy do czasów komunistycznej oraz dewastacyjnej gospodarki leśnej, zrywając drewno podobnie jak ówczesne TDT, korytem strumienia czy rzeki bieszczadzkiej.
Tradycja w narodzie nie ginie. Certyfikaty? Ochrona przyrody? Ochrona rzek i ryb? Wymysły ekologów, tych od oszałamiania ludu.
Przeglądając liczne filmy na polskiej sieci i dotyczące tematu Zrywka drewna w górach widzimy ciągniki, często rolnicze, skiddery najczęściej marki LKT no i czasami konie.
Patrząc na nie odnoszę wrażenie że ich autorzy chcą pokazać nam, ich zdaniem, trud ciężkiej, odpowiedzialnej i męskiej pracy z dostarczeniem drewna z lasu na skład za wszelką cenę, cenę w której takie drobiazgi jak wzgląd na przyrodę nie odgrywają jakiejś znaczącej roli.
Przy okazji wykazując fantazję ułańską w stylu Przód do góry drewno z góry
Drewno z góry a raczej z gór…
To temat już przerabiany i poruszany, bynajmniej nie tylko przez ekologów.
Bo na przykład profesor technologii drewna i agrofizyki SGGW Józef Kocoń tak wypowiadał się przed dziesięcioma laty na temat swoich jak i moich stron rodzinnych, cytuję z https://grawitacja44.wordpress.com/2010/02/24/katastrofa-ekologiczna-w-beskidach-alarm-podbeskidzie/amp/
– „W Polsce prawdziwa katastrofa ekologiczna grozi nie Dolinie Rozpudy, ale Beskidom. Szczególnie widoczne jest to w Beskidzie Śląskim i Żywieckim. Na tę katastrofę składa się nie tylko obumieranie i wycinka drzew, ale – co najbardziej groźne – niszczenie zasobów wodnych przez wyjątkowo inwazyjną gospodarkę leśną. Z moich, prowadzonych przez dziesięć lat badań wynika, że w Beskidach hydrokatastrofa jest groźniejsza od lasokatastrofy. Koszty wynikające ze straty wody przewyższają dochód z pozyskanego drewna.”
„ Zrywka odbywa się bowiem po ziemi, bez tak zwanego półpodwyższenia, raniąc korzenie i pnie drzew, co otwiera drogę dla patogenów (żywych czynników chorobowych), przede wszystkim dla kompleksu opieńkowego i huby korzeniowej. Niszczony jest naturalny mechanizm pobierania i magazynowania wody.“
„… tak zwane drogi korytowane. Przebiegają one skośnie po zboczach, które są zarówno siedliskiem lasu, jak i małymi zlewniami. Drogi te zostały przeznaczone do zrywki i transportu drewna. Płynie nimi woda, a w czasie deszczu lub wiosennych roztopów zamieniają się w rwące potoki. Osuszają one nadmiernie niektóre leśne siedliska.”
To tylko kilka cytatów ale cały artykuł Profesora jest wart cytowania, zwłaszcza iż nie jest wypowiedzią specjalisty ekologa.
Nie mam zamiaru porównywać się do profesorów wyższych uczelni leśnych, niemniej jednak zacytuję fragment z mego tekstu na Facebook sprzed czterech lat
https://m.facebook.com/TCiura/posts/805041506269395
„Nie ma wdzięczniejszego tematu dla ekologów niż takie leśne rany” (głębokie koleiny – moja uwaga)
Tak uważam i dzisiaj.
Inicjatywa Dzikie Karpaty zamieszczając swoje zdjęcia dotyczące zrywki w Nadleśnictwie Stuposiany nie doczekała się odpowiedzi leśników. Są ponad takie drobiazgi, należy sądzić.
To nie są drobiazgi i myślę że pokazałem to tekstami szwedzko-norweskimi.
Jako były dewastacyjny leśnik z czasów PRL-u chciałbym się zapytać współczesnego trwale zrównoważonego i wielofunkcyjnego leśnika ze Stuposian dlaczego nie stać go było na ułożenie kilku-kilkunastu dyli pod przejazd ciągnika przez potok jak i zabezpieczenie tymże dylami brzegu szlaku zrywkowego tak aby szlam nie spływał do potoku?
Była to powszechna praca i obowiązek drwala, wozaka i leśnika przed 50 laty.
Przykład norweski z certyfikatem PEFC pokazuje że istnieją pewne granice odporności certyfikatu na podobny brak zainteresowania zrywką. Stawiam na skargę przyrodników dotyczącą złamania przepisów tego certyfikatU.
Zwłaszcza w sytuacji gdy nadleśnictwa bieszczadzkie szczycą się uczestnictwem w projekcie nazwanym „Kompleksowy projekt adaptacji lasów i leśnictwa do zmian klimatu – mała retencja oraz przeciwdziałanie erozji wodnej na terenach górskich”
Realizowanym w Lasach Państwowych latach 2016-2022 z Funduszy Europejskich w wysokości 127,5 mln zł.
http://www.krosno.lasy.gov.pl/-retencja-gorska-2014-2020
Czyżby Inicjatywa Dzikie Karpaty pokazała nam na kilku zdjęciach rzeczywistość tego projektu?
Ale bądźmy spokojni, jakby przewidując podobne sytuacje, Nadleśnictwo Stuposiany nie uczestniczy w tym projekcie i nie musi, cytuję z projektu, “wykorzystywać kompleksowych zabiegów (w rodzaju dylowanki) łączących przyjazne środowisku metody przyrodnicze i techniczne. Jak i angażować się w inwestycje związane z zabudową przeciwerozyjną dróg, szlaków zrywkowych oraz zabezpieczenie obiektów infrastruktury leśnej przed skutkami nadmiernej erozji wodnej związanej z gwałtownymi opadami i spływami wód.”
Ma więc prawo stosować swoje własne metody przyrodnicze i techniczne, przyjazne środowisku.
Zdjęcie: maskinist