Człowiek niszczy, więc człowiek musi ratować.
Tak można opisać motywacje zastępcy burmistrza Kazimierza Dolnego, Dariusza Wróbla, zgodnie z jego słowami wypowiedzianymi przed kamerami tvn24.
Czy człowiek musi ratować niszczoną przez siebie przyrodę wykładaniem ażurowych płyt betonowych na dnie wąwozu Czarnego w Kazimierzu Dolnym? Tak aby dnem wąwozu mogły poruszać się samochody i quady? Na których ruch nie mamy niestety większego wpływu, dodaje zastępca burmistrza.
– A może wystarczy tylko zamknąć wąwóz dla takiego ruchu?
– Nie, odpowiada Dariusz Wróbel, nie możemy zamknąć połowy gminy dla ruchu samochodowego.
A jednak proste sprawdzenie na sieci pokazuje że dziesięć lat temu ówczesne władze Kazimierza Dolnego wykazywały się znacznie większą sprawnością w ograniczaniu ruchu samochodów terenowych i quadow na nie tylko dnach wąwozów lessowych ale na terenie całej gminy.
https://dzikiezycie.pl/archiwum/2010/kwiecien-2010/terenowki-a-wawozy
Wtedy możliwe było wypracowanie kompromisu, cytując autora artykułu Rafała Jasińskiego:
„Przytoczony przykład rejonu Kazimierza Dolnego pokazuje, że walka z samochodami terenowymi czy quadami nie wydaje się przypominać tej „z wiatrakami”. Jednak dla jej powodzenia niezbędne jest współdziałanie mieszkańców i służb odpowiedzialnych bezpośrednio (służba parków) bądź pośrednio (samorząd gminny, Policja) za stan środowiska przyrodniczego.”
Wynika z tego że po 10 latach taktyką samorządu gminnego jest troska o stan środowiska przyrodniczego poprzez ułatwienie człowiekowi siedzącemu za kierownicą samochodu lub quada poruszania się po tym środowisku.
Siedząc, nie chodząc, bo po co się przemęczać.
Ale odnośnie taktyki samorządu panują rozbieżne opinie i niezawodny pod tym względem Facebook, umożliwiając wypowiedzi mieszkańców (Gmina Kazimierz Dolny – strona mieszkańców) cytuje wypowiedź jednego z nich, pochodzącą z ostatnich dni
Jest to interesująca wypowiedź, udokumentowana i osadzona w perspektywie czasowej. Na ile jest ona prawdziwa, tego jako człowiek stojący zupełnie z boku nie mogę ocenić, ale autor Janusz Kowalski przytacza na swoim blogu dosyć kompromitujące fakty i stawia pytanie o granicę dla działań tzw. elit Kazimierza Dolnego.
Niemniej jednak akcja zbierania podpisów pod petycją mieszkańców Kazimierza Dolnego, autorstwa Aleksandra Adamskiego i Joanny Fąfrowicz-Codemo i jej uzasadnienie wzywające aktualne władze gminy do zawarcia podobnego kompromisu, co ten sprzed 10 lat (chociaż sądząc ze słów wezwania niespecjalnie skutecznego – „kierowcy off-road odkryli go, niestety, już dawno!”) wydaje mi się być rozsądna i warta choćby podjęcia dyskusji przez burmistrza Kazimierza Dolnego.
Ale artykuł Jędrzeja Winieckiego w Polityce nie wróży dobrze chęciom podjęcia podobnej dyskusji. Cytuję:
„Wystarczy, żeby znalazł się ktoś – z samorządu czy biznesu – kto wymyśli, że trzeba z obiektem X zrobić porządek. Potrzebne będą jeszcze fundusze, ale o to nietrudno. Przykładem przydrożne drzewa znikające z krajobrazu, cięte przy okazji remontów dróg albo i bez okazji. Prostowanie małych rzeczek osiągnęło wręcz rozmiary szaleństwa. Działania te uzasadnia się potrzebą zachowania bezpieczeństwa, powodziowego czy użytkowników dróg. Albo dostępnością transportową – m.in. o tym wspomina się w Kazimierzu.
Różnie bywa z motywacją. Czasem, jak w przypadku lobby hydrotechnicznego, chodzi o zapewnienie sobie nowych zamówień. Ale często idzie o zwykły poryw serca, gospodarską zaradność, brak zgody na to, by dany kawałek przestrzeni leżał odłogiem, a więc marnował się i niszczał. Stąd biorą się argumenty o konieczności opieki nad lasami, dzikimi zwierzętami, rzekami. Zgodnie z tym stanowiskiem wszystkie je szlag trafi, no chyba że człowiek się o nie zatroszczy. Im cięższym sprzętem ta troska się wyraża, tym lepiej.”
W gorącej i aktualnej atmosferze przedwyborczej można oczywiście spekulować o motywacji i chęciach polityków należących do różnych partii i ja jako mieszkaniec innego kraju nie mam prawa ani ochoty włączać się w podobne dyskusje.
Temat wąwozów w Kazimierzu Dolnym, daleki od naszych tematów leśnych ale bliski tematowi ochrony przyrody podsunięty został mi przez list czytelniczki Monitora Leśnego, list którego nie można pozostawić bez reakcji.
„Bycie gospodarzem danego terenu, to niezwykła służba. To zdolność do widzenia głębiej, tak w samej przestrzeni, jak i czasie. To widzenie wszelkich potencjałów w ludziach, ziemi, zwierzętach, przyrodzie. To rozumienie jednostkowych praw każdego wyrazu istnienia do własnych realizacji. To rozumienie, że siła całości składa się z siły jednostek. Kluczowa dla gospodarza jest powinność odsiewania tego co jest wartością realną – w tym przypadku największym zasobem swojej ziemi – od populistycznych, płytkich i bardzo powierzchownych zachcianek, chwilowo wyłonionych w czasie.
Gospodarz to Strażnik. Potrafi dokonywać wyborów we własnym i innych działaniu według bezpieczeństwa i ważności skarbu, który został mu powierzony. Nie dopuszcza do utraty sił i energii, tego za co odpowiada. Za to świadczy własnym istnieniem. Przez to sam znika, stając się jednocześnie jednym z najcenniejszych skarbów danej społeczności.
Pytanie brzmi, czy do takiego bycia gospodarzem są gotowi nasi współcześni włodarze? W przypadku nie posiadających swojej wyceny (dzisiaj słowo bezcenne straciło swe wybrzmienie) wąwozów lessowych w Kazimierzu Dolnym dla Gospodarza sprawa by była jasna i oczywista, bez cienia wątpliwości, czy chwili zastanowienia. To co obecnie zrobią z drzewami i samym wąwozem lessowym będzie tylko znakiem i świadectwem jakiego wyboru my Ludzie dokonujemy, wyboru wobec czasu i przestrzeni. Wartość, czy powierzchowność?
I dokonanie takiego wyboru nie da nam już prawa do naszych łez i łez naszych dzieci. Co wybierzemy, to będziemy mieli.
Hermann Hesse rozumiał w sposób szczególny naukę i wartość drzew. Pisał on:
“Tak szumi wieczorem drzewo, kiedy dziecięce myśli napełniają nas strachem. Myśli drzew są długie, rozwlekłe i spokojne, tak jak dłuższe od naszego jest też ich życie. Są mądrzejsze od nas, dopóki ich nie słuchamy. Ale kiedy nauczymy się słuchać drzew, to właśnie zwięzłość, szybkość i dziecięcy pośpiech naszych myśli zyskają niezrównaną radość. Kto nauczył się przysłuchiwać drzewom, ten nie pragnie stać się jednym z nich. Nie pragnie być niczym innym, niż jest. To jest dom. To jest szczęście”.
https://przekroj.pl/kultura/nauczaja-pradawnego-prawa-zycia-hermann-hesse
Nie jestem leśnikiem, aby pisać o bezpowrotnych skutkach wydzierania Naturze jej przestrzeni.
(Tutaj autorka listu komplementuje nas piszących na Monitorze Leśnym niezupełnie zasłużenie i ja zastąpiłbym leśnika ekologiem – moja uwaga)
Nie mogę w sposób uzasadniony straszyć utratą tlenu, dziedzictwa narodowego, czy piękna, a może nawet życia, gdy niszczymy po małym kawałeczku pracę ekosystemów wartą setek i tysięcy lat. Mogę natomiast pisać o odpowiedzialności, o byciu Gospodarzem w swoim życiu i o swoich wyborach pomiędzy tym co jest wartością i pustką, bo temu poświęcam i oddaję swoje życie.
I to jest to co czuje moje Serce, gdy widzę pomysł betonowania, lub innego zawładnięcia obszarami Ziemi, które powinny pozostawać jak najmniej dotykane naszym działaniem.
Pozdrawiam, Agata Bocian.”
List jest bardzo uczuciowy i dla ludzi pokroju Pana Dariusza Wróbla prawdopodobnie warty tylko wzruszenia ramion. Sentymentalna obrona rodzimej przyrody stojąca naprzeciw potrzeb mieszkańców Kazimierza Dolnego, może nie wszystkich ale części? Obrona w dodatku przez ludzi z zewnątrz?
To „wtrącanie” się ludzi z zewnętrz w lokalne układy i uwarunkowania przypomina mi zeszłoroczną aferę bieszczadzką o której pisaliśmy w https://www.forest-monitor.com/pl/bieszczady-kontra-warszawa/ oraz w http://www.forest-monitor.com/pl/maly-poradnik-dla-wrogow-lasow-panstwowych-tych-z-warszawy-czy-wiednia-oraz-przyjaciol-lasow-panstwowych-tych-z-bieszczad/
Nie poddaję oczywiście samorządowcom z Kazimierza Dolnego pomysłu na kompromitację ludzi z zewnątrz, chcących bronić przyrodę, nie, jest to raczej próba pokazania jak łatwo samemu można się przy tej okazji skompromitować.
Bieszczady jako perła polskiej przyrody mogą być porównywalne z inną perłą, Kazimierzem Dolnym, choć rzecz jasna wagę polityczną Lasów Państwowych trudno porównywać z wagą władz samorządu Kazimierza Dolnego.
Oba te regiony żyją jednak z turystyki i oba ośrodki władzy, Lasy Państwowe oraz samorząd Kazimierza Dolnego chcą jej rozwoju, ale na swoich warunkach. Zarówno leśnicy jak i samorządowcy są przekonani że wiedzą jak ratować przyrodę, poniekąd wcześniej ją niszcząc.
Argumentów typu dobro kraju, narodu, regionu, gminy, mieszkańców, im nie brakuje.
Taki typ dobra nie spotyka się jednak z uznaniem coraz większej ilości ludzi reagujących jak autorka listu do Monitora Leśnego czy ludzi podpisujących petycję w sprawie ochrony i obrony wąwozu Czarnego w Kazimierzu Dolnym.
Ja osobiście jestem przekonany że ludzi broniących przyrody w sposób uczuciowy będzie przybywać, że swoje uczucia będą przekładać na działania bardziej konkretne i że najwyższy czas aby tzw. Ekooszołomi zaczęli być traktowani na poważnie, szczególnie gdy przedstawiają rzeczowe i rozsądne argumenty.
Człowiek niekoniecznie musi coś wpierw zniszczyć aby móc później ratować.
Ale jeżeli już musi to może go trochę trzymać w cuglach? Tutaj samorządowcy z Kazimierza Dolnego mogliby wziąć przykład właśnie z Bieszczad. Park narodowy nie jest oczywiście parkiem krajobrazowym ale pewne metody można zastosować.
Zamknięcie dla samochodów i quadow kilku wąwozów nie jest zamknięciem połowy gminy. Wprowadzenie opłat za wejście (już proponowane) i oprowadzanie grup pod nadzorem przewodników mogłoby ukrócić np. wspinanie się dzieci po ścianach wąwozu czy robienie sobie selfie wisząc na korzeniach. Makabrycznie brzydkie i zupełnie estetycznie nie pasujące do otoczenia ażurowe płyty betonowe można zastąpić płytami kamiennymi , pasującymi pieszym, nie samochodom. Tutaj załączam szwedzki przykład dopasowania płyt kamiennych do przyrody, przykład nie nadający się oczywiście do wąwozu lessowego, ale mogący pobudzić fantazję samorządowców z Kazimierza Dolnego.
Zdjęcie: sverigesradio, przedstawia Szerpów z Nepalu, budujących a w zasadzie remontujących szlak turystyczny, będący podejściem do wodospadu Fettjeåfallet (60 m wysokości) w Jämtland, w Szwecji środkowo-zachodniej. Wodospad jest rezerwatem przyrody w lesie prywatnym a Szerpowie, będąc fachowcami od budowy ścieżek kamiennych, są tańsi od fachowców szwedzkich. Budowali podobne w Norwegii i tam spotkał ich właściciel lasu wokół wodospadu. Trasa ma długość około 2 km ale nie na całej wykładane są podobne płyty. Koszt około 700.000 sek czyli około 280.000 zł. Najdroższe były płyty kamienne, sprowadzone z Włoch.
Jak już jako ludzie niszczymy, to ratujmy przynajmniej z fantazją i smakiem. Zwłaszcza w Kazimierzu Dolnym.
Zdjęcie: Kazimierz Dolny